poniedziałek, 2 kwietnia 2012

Pierwsze z opowiadań

Ponieważ kończę kolejne opowiadanie opisujące losy moich postaci, to postanowiłam wrzucać je tutaj kolejno. Pierwsze pojawiło się również na pingerze, ale publikuję je tutaj, aby zachować pewną chronologię.


+++++++++++++++++++++++++++++++

1.RHAGKA



ETHIAN,
Rok zerowy

            Trzęsienie ziemi ustało. Wraz z nim warkot i stukot rozpadającego się otoczenia. Mythrie, podobnie jak i wcześniej Thigka, zamieniło się w nieskończony ocean gruzu, gęsto usłany szczątkami ludzi i demonów. Gdzieniegdzie też niedobitkami, cudem ocalałymi z tego kataklizmu. Część z nich płakała, wyła i krzyczała. Reszta milcząco czekała na nieuniknioną śmierć.
Hasaar szedł przed siebie, starał się nie patrzeć na boki. Swoje zwykle wytworne ubranie ukrył pod masywną, brunatną peleryną, a świetliste włosy i bladą twarz zakrył poszarpanym szalem, chroniąc nozdrza od obrzydliwego odoru postępującej zgnilizny. Wszedł na niegdyś ruchliwą uliczkę prowadzącą do zamku. Stawiając kolejne kroki, zaciskał mocno pięści, próbując zrozumieć dlaczego doszło do tego szaleństwa, dlaczego tyle istnień musiało zginąć. Dotarł do szczerbatego muru, otaczającego monumentalną za czasów swej świetności twierdzę. Teraz przypominała domek z kart, zburzony przez wiatr. Przeszedł przez nienaturalnie powykrzywianą, metalową bramę i skierował się na pozostałości dziedzińca. Na kamiennych, popękanych płytach placu leżało ciało pana Chaosu- jego brata. Hasaar podszedł do niego bliżej, nie zdradzał żadnej emocji, po prostu przyglądał się jego pokiereszowanej twarzy i pustym, czerwonym oczom. Poszarpanemu ciału i okaleczonym członkom. Trwało to dłuższą chwilę, aż do momentu, kiedy usłyszał za sobą znajomy, drżący głos.
-Zabiłem go.
Hasaar nie odwrócił się.
-Zauważyłem- odpowiedział cicho, niemal niesłyszalnie. W jego głosie nie było ironii- Sam miałem ochotę to zrobić. Wiele razy.
Schylił się. Zamknął oczy nieboszczykowi i dopiero wtedy popatrzył na swojego rozmówcę. Był to Rhagka, ten sam młody chłopak, o śniadej karnacji i czarnych włosach, którego wychowywał i nauczał od malusieńkiego, a którego chciał uchronić przed tym wszystkim najbardziej. Jak widać z mizernym skutkiem. Młodzik ledwo stał w miejscu, umorusany, z podkrążonymi oczami, zmęczony. W ręce trzymał widocznie ciążący mu, zakrwawiony oręż.
-Nie sądziłem, ze zdołasz to zrobić- powiedział mężczyzna podnosząc się do góry- W końcu jesteś krwią z jego krwi..
Rhagka zmarszczył czoło.
-Na całe szczęście odziedziczyłem nieco więcej po matce. A nie muszę ci chyba przypominać, w jaki sposób skończyła. Śmierć jest dla niego i tak za łagodnym wyrokiem.
Hasaar nie odpowiedział. Podszedł do chłopaka. Rhagka był od niego o kilkanaście centymetrów niższy, toteż mężczyzna schylił głowę, aby móc zlustrować oczy młodzika, po czym odezwał się.
-Czy zdajesz sobie sprawę, co teraz na ciebie spadło? Jaka odpowiedzialność ciąży na twoich barkach?
Rhagka kiwnął głową, lecz w tej samej chwili na jego ustach pojawił się grymas. Upuścił miecz na ziemię i obiema rękami złapał się za brzuch, skąd wyzierała paskudna rana, Zachwiał się słabo, po czym upadł. Działo się to bardzo szybko. Hasaar zdążył jedynie zaasekurować głowę młodzika, by przy upadku nie roztrzaskała się o kamień.
-Rhagka!- wrzasnął nie ukrywając przerażenia.
Chłopak oddychał bardzo ciężko, chciał coś powiedzieć, ale zamiast tego zaczął krztusić się własną krwią.
-Odpowiedzialność...-szepnął ostatnimi siłami.
Po tym stracił przytomność, a ziemia znów zaczęła się trząść. Coraz mocniej i mocniej.

Obudził się kilka dni później. Obolały i niezdolny do czegokolwiek. Ale wciąż żywy. Gdy otworzył oczy, uderzyła go surowa, wszędobylska biel. Białe było absolutnie wszystko, od sufitu, po podłogę, wliczając w to skromny nakastlik, i fotel w rogu pokoju, a nawet Hasaara, który podkreślał swój albinizm jasnym strojem. Mężczyzna czytał książkę. Dostrzegłszy iż chłopak odzyskał przytomność, odłożył ją na bok i podszedł do jego łóżka. Jego twarz nie zdradzała żadnej emocji, jednak w oczach można było dostrzec zatroskanie i...co to mogło być? Niepewność?
-Jak się czujesz- zapytał.
Rhagka odpowiedział machinalnie i zadając kłam prawdzie:
-Dobrze.
Hasaar kiwnął głową. Przełknął ślinę.
-Byłeś bardzo ciężko ranny- powiedział z wahaniem- bardzo ciężko. Twoje ciało stało się workiem połamanych kości i podziurawionych organów. Robiłem wszystko, żeby cię ocalić. Wszystko.
Chłopak zrozumiał, ze coś jest nie tak. Chciał się podnieść, ale był zbyt słaby i opadł bezwładnie na poduszkę. Wziął głęboki oddech i powiedział:
-Hasaar, nigdy nie musiałeś się z niczego tłumaczyć. Teraz to robisz. Dlaczego?
Mężczyzna pokręcił głową. Był zakłopotany, a było to dla niego coś zupełnie nowego. Nie owijając jednak w bawełnę, powiedział:
-Złamałem pewne zasady, których łamać się nie powinno. Uznałem jednak, że jeszcze nie czas, aby ten świat obrócił się w pył, jeszcze nie ten moment, abyś swoją śmiercią przypieczętował nasz los. A tak by się stało, gdyż jesteś teraz jedynym spadkobiercą zarówno pana Chaosu, jak i pani Światła...
-Co zrobiłeś?- uciął chłopak. 
Hasaar podniósł go ostrożnie do pozycji siedzącej i oparł o poduszki. Obszedł łóżko. Po jego drugiej stronie stało duże zwierciadło. Przesunął je tak, aby Rhagka mógł się w nim przejrzeć. Chłopak popatrzył na swoje odbicie, ale nie poznał w nim siebie. Jego twarz była teraz biała, niczym reszta otoczenia, podłużna, okalana ściętymi do ramion, szarymi włosami. Oczy, mimo iż wciąż te same, 'obrysowane' były na czerwono. Zaś blade ciało- pozaszywane grubymi, topornymi nićmi. Przypominał nieco Hasaara, z tą różnicą, że był dużo bardziej wątły i zdecydowanie mizerniejszy.
Prawda spodziewał się ran, blizn, poważnych uszczerbków czy zniekształceń, ale nie tego, że stanie się kimś zupełnie innym. Był w szoku, zdołał jedynie wydukać:
-Jak?
Hasaar spuścił wzrok.
-Jak wspominałem, twoje ciało było w fatalnym stanie. Jedyne co mogłem i umiałem zrobić, to zaszczepić twoją świadomość w innym, nazwijmy to, zasobniku.
Rhagka lustrował wierzch swojej dłoni- jego palce były sine i nieco spękane. Spojrzał desperacko na mężczyznę, który próbował mu to wszystko wyjaśnić, ale mimo iż ten poruszał ustami, to chłopak miał wrażenie, że słyszy jakiś bełkot.
Hasaar zrobił krótką pauzę i zrozumiał, że jego przydługawe wywody nie mają sensu. Usiadł przy chłopaku. Objął jego dłonie w swoje i powiedział:
-To ważne. Proszę, wysłuchaj.
Rhagka starał się skupić na tej jednej czynności.
-Żadne ciało, czy demona czy draconisa, a już tym bardziej człowieka, nie będzie dobrym naczyniem dla kogoś takiego jak ty. Jedno wytrzyma rok, drugie kilka lat.
To było jak cios, jak wyrok. Hasaar ścisnął jedynie dłonie chłopaka nieco mocniej i obiecał:
-Przysięgam, że znajdę sposób, aby coś z tym zrobić.
Rhagka zaśmiał się histerycznie. Lekki śmiech przeszedł wkrótce w rechot, przez łzy. Rzewne i ciężkie.
*

ETHIAN,
Początek pierwszego tysiąclecia.

            Był piękny wrześniowy poranek. Słońce grzało jak oszalałe, drzewa szumiały, wygrywając na swoich lekko złocących się liściach kojące melodie. Gdzieś na granicy pierścienia, a Thigka bawiła się grupka małych dzieci. Siedziały na kocu, w kole, opowiadając sobie niestworzone historie.
-Mówią, ze znów był widziany- powiedziała z iskrą w oku ruda dziewczynka.
-Kto?- zaciekawił się siedzący naprzeciw niej, okrągły chłopczyk. Jadł słodką bułkę. Dziewczynka wyrwała mu ją i odgryzła kawałek dla siebie, Nie czekając aż przełknie, z pełnymi ustami krzyknęła:
-Jak to kto? No Rhagka! Bóg, ten który pokonał tysiąc lat temu pana chaosu i uwolnił ludzi spod panowania zła i ciemności!
-Niemożliwe- stwierdził sceptycznie bogato ubrany blondynek. Widocznie syn zamożnej rodziny- A co ty o tym sądzisz?- zwrócił się do swojej siostry bliźniaczki. Dziewczynka była nieco spłoszona, zatem pokręciła tylko głową.
Ruda nie dawała jednak za wygraną:
-Ale skoro mówią, ze to on, to musiał być on! Młody mężczyzna, o siwych włosach, dostojnie ubrany, od stóp do głów..
-Nie, to na pewno nie on- uciął milczący do tej pory maluch o hebanowych loczkach- Rhagka wedle wielu zapisów, to starszy, postawny mężczyzna o ciemnych włosach.
-Obydwoje się mylicie, bo ja słyszałem, że…- podjęło kolejne dziecko.
Owa dyskusja trwała do momentu, w którym słońce zaczęło schodzić za horyzont i maluchy musiały się rozejść do swoich domów. Nie doszły do porozumienia, bo każdy wiedział lepiej od drugiego jak mogło wyglądać owo rozsławione bóstwo. I po prawdzie każde miało rację, chociaż żadne nie mogło mieć o tym zielonego pojęcia.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz