czwartek, 14 lutego 2013

[PL] Mój drogi Canon- rzecz o fotografii i aparacie

[PL] Odkąd weszłam w świat lalek, to bardziej zajęła mnie również fotografia. Co prawda w mojej rodzinie robienie zdjęć było od zawsze (hobbistycznie i profesjonalnie), ale to tak naprawdę lalki sprawiły, że złapałam bakcyla na sprzęt foto i zabawę nim. Bo w przeszłości różnie to bywało. Jako dzieciak, może 11/12 letni, miałam tzw. 'idioten kamerę' zwaną inaczej 'głupim jasiem'. Był na film. Ach te czasy, gdy miało się 24, albo 36 klatek i poważnie zastanawiało na co warto je poświęcić. Bezcenne. Nieco później nastał czas fotografii cyfrowej i dostałam moją pierwszą cyfrówkę. Była wcześniej używana przez mojego ojca, który był zrażony ówczesną jakością (tudzież jej brakiem) zdjęć cyfrowych. To jeszcze jednak nie było to, chociaż pperspektywa 'cykania bez większego limitu pierdyliona zdjęć' strasznie mnie podniecała. Nie minęło wiele czasu, a ja zaopatrzyłam się w nieco lepszy aparat. Canon Powershot chyba z serii 600tek. Ponieważ dużo jeździłam na różne konwenty, targi, dużo się spotykałam, to i chciałam mieć coś lepszego do dokumentacji. Gdzieś w tym okresie dostałam fiksa na dolfy, na tyle, żeby jednego w końcu kupić. Wtedy fotografia zaczęła mieć jakieś znaczenie. Liczyła się jakość zdjęcia, ostrość, kompozycja itd. Niestety, cyfrak, jakkolwiek niezły na tamte czasy, to miał wyjątkowo ograniczone możliwości. Stąd wypłynęła myśl o poważniejszym sprzęcie. Wiedziałam, że nie stać mnie na lustro, ale los sprawił, że dwie osoby z mojego otoczenia 'pozbywały się' właśnie używanych przez nich dotychczas aparatów. Takim oto magicznym sposobem, na wyjątkowo korzystnych warunkach, nabyłam Canona EOS 10D z genialnym i jasnym obiektywem Tamrona. To była czarna magia i bajka jednocześnie. Uczenie się lustra, uczenie się zasad fotografii od podstaw. Na początku nie miałam pojęcia jak nawet ostrzyć zdjęcia, jak ustawić przysłonę, czas, balans bieli. Nawet rozety nie wiedziałam jak się używa! To było straszne i fascynujące. Z czasem pokochałam moją 'krowę' (tak czasem nazywam mój aparat, bo niestety jest ciężki jak sto diabli) i nie wyobrażam sobie rezygnacji z lustra na rzecz czegoś 'prostszego'. Niestety ostatnimi czasy zaczęło szwankować bardziej niż dotychczas (pamiętajmy, że kupiłam sprzęt już eksploatowany i czasem zdarzały się jakieś drobne usterki). Dałam go do serwisu i niestety wyrok okazał się być druzgocący. Pada płyta główna i procesor. Silniczek w obiektywie też już ledwo zipie. Jakkolwiek byłam od jakiegoś czasu przygotowana na 'śmierć' mojej kochanej dziesiątki, to miałam nadzieję, że jeszcze coś z niej wycisnę, tak do końca 2013. Niestety prognozy na to nie wskazują. Teraz zastanawiam się jaki sprzęt brać na godnego następcę. Myślę o Canonie 50D z jakimś lepszym niż kitowy obiektywem. Wciąż jednak żadnych konkretów, póki nie będę mieć konkretnych funduszy.

Tymczasem w ramach powrotu do przeszłości- zdjęcie mojego pierwszego dolfa :) Chyba zrobiłam jakieś postępy w zakresie fotografii? ;D


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz