sobota, 16 listopada 2013

[PL] Depeche Mode- koncert w Hydro

Nie samymi lalkami człowiek żyje i zapewne powtarzam to już na tym blogu po raz kolejny. Dziś natomiast napiszę coś o muzyce, muzykach i niezwykłym koncercie, na którym byłam w ubiegły poniedziałek w nowo wybudowanej hali widowiskowej; Glasgow SSE Hydro.

Depeche Mode. Nie znam osoby, która nie kojarzyłaby zespołu chociaż z nazwy. Są grupą kultową i jeśli o mnie chodzi, to ich muzyka zalicza się do grona mojej top listy. Ich szlagiery typu Enjoy the Silence czy Personal Jesus słyszał każdy. Dlatego kiedy nadarzyła się okazja pójścia na ich koncert z promocji ich najnowszego krążka; Delta Machine, akurat w mieście, w którym mieszkam, to nie wahałam się za długo. Kupiłam bilet i czekałam pół roku, aż nadejdzie ten dzień. Jedenastego listopada na miękkich nogach weszłam ze znajomymi do ogromnej, zupełnie świeżej hali Hydro (dwa miesiące wcześniej oddanej mieszkańcom Glasgow do użytku). Zasiadłam na trybunach i po odbębnieniu supportu (australijski zespół The Jezabels- całkiem nieźle zapowiadająca się formacja) zamarłam. Zastanawiałam się co to będzie, co się będzie działo. Czy naprawdę warto było tak się na to wszystko napalać. I wtedy zgasły światła. Kolega siedzący obok stwierdził co oczywiste; zaczyna się! Welcome to my World. Wtedy wiedziałam, że to będzie wspaniałe przeżycie i na pewno będę pamiętała je jeszcze dłuuuugo. Gahan, wybaczcie kolokwializm, rozpieprzył kosmos. Ten człowiek, mimo przecież już swoich lat, ma tyle energii, ze ja nie ogarniam w ogóle jak to możliwe. Sceniczna bestia. (Do tego kręcąca przy byle okazji tyłkiem, tańcząca jak baletnica i rozbierająca się z ochotą hahaha!) Martin, który wykonał ballady, oczarował mnie swoim głosem na żywo i jakkolwiek Dave jest osobowością nie do pobicia, to Martin z dwojga ma zdecydowanie czystszy i piękniejszy głos. Muzyka, oprawa całości, sponsorowana przez Andrew Fletchera i gościnnego artysty, którego imienia nie pamiętam, to był kawał świetnej roboty, zatem szacuneczek. Oprawa scenograficzna dopracowana na amen. A publiczność (i niech się nikt nie łudzi, że nie jest to ważne, bo jest jak cholera)? Cóż, Szkoci nie należą do osób, które powinny  mieć kompleksy pod względem umiejętności zabawy. Tłum szalał. I to nie na zasadzie gibania się od niechcenia i krzyczenia bez sensu- ludzie stali się na te dwie godziny eventu jednym organizmem, który łapczliwie domagał się jeszcze i więcej i więcej. Dlatego gdy DM zagrało już bis i kategorycznie zakończyło koncert, widownia westchnęła jak jednen mąż i zaczęła się bardzo niemrawo rozchodzić :) No bo jak tu wrócić po czymś takim genialnym i inspirującym do szarej rzeczywistosci, pracy na drugi dzień? Nie wiem jak innym, ale mnie było ciężko. Za to jestem przekonana, że jeszcze się wybiorę na Depeszów. Oj tak! Nawet dziś sprawdzałam jakie koncerty mają w planach i kto wie? Może niebawem? :D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz